W poprzednich częściach opisywałem jak przygotować się pod względem ubioru oraz, którymi „patykami” powinni zainteresować się młodzi adepci plażowego trocingu… Ha ha ha. W dobie wszechobecnego ubierania metod w angielskie nazewnictwo (twiching, jerking, jiging, popping…) pozwoliłem sobie, na taki mały „odpał”- plażowy trocing a żeby brzmiało wiarygodnie, beach trouting. Ok. Wiem… Przeginam, ale bawi mnie ta nowomowa wędkarska.
Zaczynamy od początku
W poprzednich częściach opisywałem jak przygotować się pod względem ubioru oraz, którymi „patykami” powinni zainteresować się młodzi adepci plażowego połowu troci wędrownej. „Młodzi”?… Powinienem raczej napisać „nowi”, ponieważ bez względu na wiek, wędkarze, którzy raz zakosztują tego cudownego doznania, jakim jest spotkanie ze srebrniakiem na morskim wybrzeżu, zachorują nieuleczalnie. Ja już tak choruję od ponad 10-u lat. Teraz zastanawiam się, czemu tak „krótko”?
Miałem najlepsze łowiska pod nosem a nigdy nie mogłem zdecydować się na taką próbę. Owszem, łowiłem w morzu spinningiem już wcześniej, np. belony, ale troci nie widać tak bardzo jak dziobatych belon i jest jej zdecydowanie mniej. Poza tym, jak czegoś nie widać a akwen tak ogromny, to gdzie tego szukać. Wiedzy na ten temat w gazetach było jak na lekarstwo, nad wodą nie było praktycznie nikogo. Potem było nas kilku, później kilkunastu, kilkudziesięciu, teraz…
Teraz muszę szukać nowych miejsc, bo na starych adresach jest już czasami zbyt tłoczno 🙂 I wiem, że o taki stan rzeczy mogę mieć pretensję w wielkiej mierze do siebie, lecz nie mam. Wytłumaczyłem sobie to w inny sposób. To dobrze, że morskie szaleństwo tak się rozpowszechniło. Podnoszą się statystyki a z nich można wiele wyciągnąć wiedzy.
Jak, gdzie częściej, w jakich porach i na co?
To pytania, które nasuwają się same. Jednak jest to pójście na łatwiznę. Ja, na te pytania musiałem sobie sam odpowiadać, spędzając setki godzin w zimnej wodzie, prowadząc zapiski, obserwując wodne życie, sprawdzając temperaturę wody. I osiadłem w pewnym momencie na laurach. Wchłonęła mnie rutyna a to nie jest dobre, dla rozwoju wędkarza i wędkarstwa, jako pasji, a nie tylko sposobu na wyjście z domu. Na szczęście, znowu zaczynam kombinowanie, znowu mam napęd na poszukiwanie miejsc i znów ciągnie mnie w nieznane.
Spowodowała to też ilość chętnych w tzw. „bankówkach”. Wszyscy zainteresowani wiedzą, gdzie są w Polsce najlepsze łowiska morskich troci. Wyspa Wolin, Orzechowo, Poddąbie, Jastrzębia Góra, Rozewie, plaże Zatoki Puckiej czy klif w Gdyni to klasyki tematu. Wszędzie tam są głazy i piasek, są pniaki po prastarym lesie, jest też lamparcie dno, czyli rafy drobniejszych kamieni przeplatane połaciami piasku.
Takie miejsca dają schronienie troci, ale i jej pokarmowi, więc zawsze będą atrakcyjne. Troć w morzu nie pływa na okrągło, często odpoczywa przy kamieniu, w jakimś cieniu za prądowym, bo prądy morskiej, nawet te w Bałtyku, są jak rzeki. Płyną szybko, w różnych poziomach wody, niosąc wodę o różnej temperaturze a w niej pokarm zarówno ten dla troci, jak i ten drobniutki, dla jej ofiar.
Zobacz wędki i wędziska morskie: https://sklep-wedkarski.pl/pol_m_Wedki_Morskie-155.html
Gdy nadchodzi okres żeru, trocie patrolują swoje rewiry łowieckie, przemieszczając się między kamieniami, po połaciach grubego żwiru, tak by być jak najbardziej ukryte. Dobrymi miejscami są też kanciki na rewach, zwłaszcza te poprzerywane a jeśli takie przerwanie tworzy bliżej brzegu basen z głębszą wodą, to świetnie. Takie miejsca należy obłowić z rana pierwsze, bez wchodzenia do wody, by nie spłoszyć wszystkowidzących troci.
No dobrze, ale jak dobrać się do tych, które czają się w kamieniach, na lamparcim dnie?
Wszystko to, co wypływa poza „strefę bezpieczeństwa” na otwartą przestrzeń, na piaski jest przez nie natychmiast dostrzeżone i atakowane. Tak właśnie, staram się kusić przynętą srebrniaki. Rzuty pomiędzy połacie kamieni i prowadzenie w otwartej przestrzeni, w pół wody. Jeśli łowisko na to pozwala, gram przynętą by ta jak najatrakcyjniej zaprezentowała się drapieżnikowi. Co znaczy, najatrakcyjniej? Troć jak każdy drapieżnik bardzo szybko wyczuwa, zauważa słabą ofiarę. Szybkie prowadzenie bez przerwy, oczywiście bywa skuteczne, lecz tylko w przypadku mega żeru. Co jakiś czas, podczas niejednostajnego zwijania przynęty, puszczam ją na 2 sekundy w opad. To pobudza troć, sugerując jej, że ofiara jest słaba. Tempo prowadzenia i rodzaj przynęty uzależniam od pory dnia i temperatury wody, co zresztą często się łączy, ponieważ po zimnej nocy, rankiem woda jest chłodniejsza, lecz po południu, przy niewielkim nawet wiosennym słońcu, podczas bezwietrznej pogody, potrafi podskoczyć na płyciznach o 2 st.C. Rankami, w chłodniejszych miesiącach sezonu, który zaczyna się w grudniu a kończy w maju, łowię powoli, bliżej dna, tam gzie ospałe trotki się kryją. To, że się kryją nie znaczy, że nie zakąszą. One w morzu żyją tylko po to. Szybko nabrać masy i wio, na amory do rzeki… :).
Szukajcie a znajdziecie…
Zachęcam do eksplorowania nowych łowisk plażowych, ponieważ jak pokazały mi lata „Beach Troutingu” , srebrniaki są wszędzie na naszym wybrzeżu i praktycznie nie ma plaży, na której nie da się złowić tej ryby, trzeba tylko troszkę poznać jej zwyczaje i zachowania a to, o ile jest się pasjonatem, przynosi największe szczęście. Być nad wodą, obserwować przyrodę, rozmawiać z ludźmi, z rozmów oddzielić ziarno od plew i łowić, łowić, łowić.
W następnej części opiszę pokrótce moje ulubione przynęty na morskie sreberka.
Wojtek Wiśnia Wiśniewski